Bieszczady …uzależnienie, rozwój, podświadome (dawniej) a świadome (obecnie) wchodzenie w kontakt z trudnymi emocjami.

Opublikowano Październik 17, 2018 by Pstrus in Różne wpisy i przemyślenia

Po raz kolejny pojechałam w Bieszczady. Nie miałam żadnych konkretnych planów, aby przejść zaplanowanymi wcześniej szlakami, poza uczestnictwem w 5 Hyundai Ultramaratonie Bieszczadzkim. Zależało mi też na tym, aby towarzyszyły mi w tej wyprawie osoby mi bliskie, które były ze mną i wspierały mnie w trudnych okresach mojego życia. Niestety nie wszyscy mogli pojechać z różnych powodów i chociaż chciałabym aby było inaczej, rozumiem i szanuję ich decyzje.

Przed wyjazdem miałam moment zawahania, czy podołam postawionym sobie wyzwaniom? Po pierwsze, bałam się czy dam radę fizycznie? Czy przebiegnę dystans ćwierćultramaratonu tj. 17 km i zachowam jeszcze dość sił na łażenie po górach? Co jak się okazało, zniosłam dość nieźle. Po drugie, jak wytrzymam tą wyprawę psychicznie? I tego drugiego wyzwania bałam się najbardziej. Dlaczego? Jako wyedukowany na terapiach alkoholik, wiem doskonale, że bardzo ważne w zachowaniu abstynencji jest min. unikanie miejsc, które kojarzą się z piciem, przebywanie w towarzystwie osób, z którymi się piło, wracanie do wspomnień z okresu picia.

Oczywiście wyszło zupełnie odwrotnie. Czyli w większości znów znalazłam się tam, gdzie okrutnie bolesne wspomnienia wywoływały objawy zbliżającego się tzw. nawrotu alkoholowego. Mimo, że nie spożywałam żadnego alkoholu to np.; rano budziłam się z uczuciem tzw. suchego kaca, praktycznie nie czułam głodu, jadłam mało, były momenty kiedy nie byłam w stanie pohamować napływających do oczu łez i po prostu ryczałam, uciekałam od ludzi, a ostatniej nocy obudziłam się z zaciśniętym ze strachu gardłem, bo śniło mi się że znów piję.

Można więc zapytać dlaczego, zafundowałam sobie taki „hardcorowy” wyjazd? Dlaczego zdecydowałam się jednak pojechać, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że może to skutkować jak dawniej wdepnięciem do kolejnej czarnej dziury z deprechą.


Myślałam o tym w drodze powrotnej i doszłam do następujących wniosków, że… .

Kiedyś, taki wyjazd to była chęć użalania się nad swoim życiem. Chęć wejścia w rolę ofiary i poczucia w sobie tego tak dobrze znanego i swojskiego uczucia, że jest się NIKIM. I udowodnienia sobie, że już nic mnie nie ruszy a w szczególności alkohol. W trakcie kolejnych etapów wzrostu mojej samoświadomości, powroty w TE miejsca, w szczególności mój samotny kilkudniowy wyjazd w Bieszczady 3 lata temu, były podyktowane chęcią poszukania sensu w tej trudnej drodze rozwoju – zmieniania starych nawyków na nowe. Chciałam znaleźć odpowiedź na to, czy warto wciąż próbować, chociaż tak ciężko jest wprowadzać nowe schematy i wartości w swoje życie. Oj..to był bardzo trudny czas, pełen emocji, który zakończył się znowu potężną depresją. Ale był potrzebny i z perspektywy czasu wiem, że nawet BARDZO potrzebny.

To wtedy po raz pierwszy poczułam, że mogę polegać sama na sobie i cieszyć się otaczającym mnie światem z cudowną naturą, nawet gdy nie ma przy mnie nikogo. Wtedy dotarło do mnie po raz pierwszy, że najważniejsza jest miłość i pokochanie siebie. Bycie uczciwą przede wszystkim w stosunku do siebie samej. O tym, że jeszcze dużo czasu musiało upłynąć i czekało mnie wiele trudnych odcinków na drodze, która doprowadziła do TERAZ i do zrozumienia o co w tej całej miłości do siebie chodzi pisałam już w poprzednich postach, więc nie będę się powtarzać.

Obecna październikowa wyprawa, która zakończyła się wczoraj, dzień przed 8 rocznicą mojej abstynencji, miała być kolejnym sprawdzianem, czy w końcu już mnie TO WSZYSTKO nie rusza? Bo przecież, znowu jestem na innym poziomie rozwoju, z jeszcze większą samoświadomością. Jestem szczęśliwa, z tym wszystkim co daje mi los. Z wszystkimi radościami, a także z tym co boli, co trudne, bo ciągle są takie rzeczy i wiem, że całkiem nie znikną.

Myślę też, że ciągle gdzieś tam głęboko w sercu wyryta i obecna jest ta chęć umartwiania się nad sobą i bycia „biednym misiem”. Dlatego i tym razem, poczułam parę trudnych momentów i powiem szczerze nie wiem, na ile były one samoistne a na ile wywołane specjalnie, aby poczuć że boli i to bardzo i wtedy jest OK. Chciałam też zbadać na swoim żywym organizmie temat dotyczący zazdrości. Czy po tym, co o uczuciu zazdrości poczytałam, objawi się on u mnie znowu? Czy jednak tym razem mnie ominie, bo na drodze autoanalizy, zrozumiałam dlaczego do mnie przychodzi i co ma mi do przekazania. Sprawdziłam też, czy zdołam przezwyciężyć stare nawyki przyjmowania pewnej pozy – zupełnie niezgodnej z tym jak chciałabym się zachowywać. Po prostu pojechałam dlatego, że wiem iż bez bólu nie ma rozwoju. A unikanie rzeczy dla nas bolesnych, nie zawsze ma sens.

I powiem tak. Chociaż okazało się, że jeszcze dużo pracy przede mną, to był to, zdecydowanie najprzyjemniejszy mój pobyt w Bieszczadach. Robiłam i mówiłam mnóstwo rzeczy, na które dawniej nigdy bym się nie zdobyła. I choć, nie wszystko było tak jak bym chciała, bo stare blokady, jak zaciśnięty ręczny hamulec trzymały w ryzach naturalne ludzkie odruchy, to i tak śmiem twierdzić że było fajnie, a przede wszystkim INACZEJ. Najważniejsze było to, że nie miałam tym razem kompletnie żadnych oczekiwań w stosunku do nikogo, w związku z czym nie było rozczarowań. Dobrze też wiedziałam jakie uczucia mogą się pojawić, dlatego nie byłam zaskoczona kiedy nadeszły. Pozwoliłam sobie poczuć wszystkie emocje a było ich mnóstwo.  Złość i zazdrość i smutek i radość. Gniew, współczucie, poczucie winy i doznanej krzywdy, odrzucenia, obojętności, podziwu i pogardy, zwątpienia i niemocy, siły i słabości. A jedyne oczekiwania jakie miałam, to te – w stosunku do siebie samej. Ale i tak na szczęście bez większej „napinki”. Co dałam radę zrobić, zrobiłam. Czego się nie udało wykonać, trudno przyjedzie na to odpowiedni moment, widocznie to jeszcze nie ten czas. 

Strasznie się cieszę, że dopisała pogoda, że mimo trudów na szlakach wszystkim dopisywały też humory. Jestem  wszystkim ogromnie wdzięczna za to, że towarzyszyliście mi w tej podróży. Co prawda z małą wpadką i spóźnieniem z dopingiem na mecie, ale oczywiście pretensji nie mam, bo poniekąd to moja wina …za szybko przybiegłam.

Zamieściłam w tym wpisie parę fotek, głównie z tym czego nie widzieliście podczas pobytu na szlakach. Bo te przepiękne podziwiane przez nas krajobrazy i barwy jesieni każdy z nas gdzieś tam uwiecznił, nagrał i zapisał, a myślę że przede wszystkim zapisane zostały w naszych sercach, a w moim z pewnością.

Kochani jeszcze raz bardzo dziękuję i w tym szczególnym dla mnie dniu proszę, trzymajcie kciuki za każdy mój kolejny trzeźwy dzień…

ściskam Was, Dorota  🙂 

  1. Ewa napisał(a):

    Jak zwykle ładnie piszesz, masz dobrą rękę ; ale tym razem nie wplatasz do swojej wypowiedzi żadnych autorytetów, psychologów czy terapeutów. To śmiałe, otwarte, dobre słowa o sobie samej z większą pewnością, z poczuciem, umiem własnej wartości i odnajdywania się w grupie, artykułowania swoich potrzeb, uczestniczenia we wspólnym życiu.
    Miejsca, które znasz, które były bliskie, kiedy piłaś zostaną teraz w Twojej pamięci inaczej, mam nadzieję. Zobaczyłaś je trzeźwy okiem i duszą. Czy wtedy było fajniej czy teraz???? Wtedy płynęłaś z prądem, nieświadomie a teraz Ty decydujesz gdzie chcesz dopłynąć.
    Jakim gównem jest nałóg nikotynowy w porównaniu z alkoholowym. Mnie nic nie rusza, nie mam żadnych stresów z tym związanych, miejsc, itd, itp.
    Dorotko, jeśli czujemy własną wartość, kochamy samych siebie, nie bójmy się tego ; żeby kochać i akceptować innych najpierw musimy to zrobić wobec siebie.
    Ja też dziękuję Wam za te kilka fajnych dni, przyroda, góry, swoją drogą, ale towarzystwo… dla towarzystwa Cygan podobno dał się powiesić.?
    Polecam film „7 uczuc“. Dla jednych to szmira, ale warto mieć własne zdanie. Nasze dzieciństwo ma ogromne znaczenie w dorosłym życiu. We środy i w kinach studyjnych są tanie bilety. Zapraszam w piątek , znaczy dzisiaj chyba na 19:30 za piętnachę do mojego ośrodka kultury na ul. Van Gogha 1.
    Jesli ktoś będzie się wybierał i szuka towarzystwa chętnie dołączę

  2. Piotr napisał(a):

    Rzuciłaś sobie wyzwanie i wyszłaś z niego obronną ręką. I najważniejsze jest to że mówisz o sobie swoim własnym językiem Trzymam kciuki za wytrwałość P

Komentarze

Kategorie

Najnowsze zdjecia

DSC_0712 DSC_0704 DSC_0700 DSC_0682 Łania Łania Łania Łania Łania